sobota, 14 lipca 2012

Krowy

Gruzja- kraj dróg przerywanych i "krowich" slalomów (zwierzęta te pasą się średnio co 5-10 metrów na środku drogi). Dzięki temu jednak (przy czym chodzi mi o sam fakt obecności tak znacznej ilości krów, a nie tego, że znajdują się na drodze) można do woli rozkoszować się serami (większość w stylu "feta"- slone jak diabli) oraz masoni (hmm...powiedzmy takie nasze kwaśne mleko :) Co prawda nie jest to zasługą krów, ale będąc przy temacie jedzenia muszę wspomnieć o prawdziwej uczcie, jakiej może tu zaznać jarosz: arbuzowe szleństwo, melonowa rozpusta, bakłażanowy raj... jeśli dodać do tego wspomniane już sery (a tu znów pokłon dla krów) i podlać to suto domowym winem- otrzymujemy pełnobarwny obraz gruzińskiego stołu. Żaden jarosz nie może tez przejść obojętnie obok wielkiego czarnego namiotu zajmującego całą szerokość ulicy...Miejsce to (jak było w naszym przypadku) może okazać się miejscem "paminek" czyli gruzińskiego kelehi na cześć zmarłego. Przez cały tydzień sąsiedzi zbierają się, by wspominać zmarłego, a wszystko zwieńcza BEZMIĘSNA uczta- znak postu. Może nieco wyrafinowana forma delektowania się gruzińską kuchnią, ale przeżycie niesamowite. Moja asertywność "wysiada" przy gruzińskich namowach...

Kacia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz