Po dlugiej, pelnej opoznien podrozy samolotem ukrainskich linii Aerosvit z Warszawy do Tbilisi, z przesiadka w Kijowie (gdzie moglismy obejrzec final Mistrzostw Europy w TV), dotarlismy okolo trzeciej w nocy do stolicy Gruzji. Z mysla spedzenia nocy na lotnisku znalezlismy sie przy bramkach kontrolnych strazy granicznej. Od samego poczatku mozna zauwazyc, ze pomoc finansowa i technologiczna USA nie jest tutaj marnowana. Dotykowe ekrany sprawdzajace linie papilarne, specjalne identyfikujace kamery, amerykanskie mundury gruzinskich wojskowych robia wrazenie. Oddajemy paszporty do sprawdzenie i nadchodzi dlugo oczekiwane "Welcome to Georgia". Tak, "the dream came true", jestesmy w Gruzji...natychmiast na twarzy kazdego pojawia sie usmiech. Zadowolenie bylo tym wieksze, iz z kartka "Justyna EVS" czekali na nas nasi Gruzini, ktorych nie spodziewalismy sie w ogole.
Wychodzimy z lotniska i po kilku minutach podjezdza po nas marszrutka, pakujemy plecaki (i jedna walizke) i jedziemy do Zugdidi. Oficjalny czas podrozy piec godzin, z Gruzinem za kierownica przejechalismy w cztery. Brawura kierowcow robi wrazenie, pomimo ryzyka wszystko wydaje sie jednak "jakby" normalne i rozsadne. Rozsadne i normalne?? Ocencie sami. Przejazdy na czerwonym swietle, wymuszanie pierwszenstwa, wyprzedzanie "na trzeciego" i omijanie opuszczonych szlabanow, a to wszystko w rytm gruzinskich hitow na pograniczu disco polo i rytualu modlitewnego imama. W Gruzji jazda samochodem naprawde przyspiesza bicie serca ;) Po czterech godzinach "ciekawej jazdy", mijac przepiekne widoki (czesto bedace terenami klasyfikowanymi jako parki krajobrazowe) dojezdzamy do Zugdidi...
Marcin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz