Nasz wolontariat to nie tylko praca, to także wspomnienia z podróży, wypraw, które wywołują uśmiech na naszych twarzach. Zwiedzając Gruzję postanowiliśmy podzielić się na 3 grupy, bo kto chciałby wziąć na stopa 8 osób, choć i takie sytuację się zdarzały. Zacznę od tego, że Gruzja to autostopowy raj - jeżdżąc z dziewczynami nigdzie nie czekałyśmy na samochód dłużej niż 10 minut, a trochę tych kilometrów zrobiłyśmy, bo prawię 3000.
By poznać to miejsce trzeba wyrzec się jakichkolwiek planów i całkowicie dać ponieść się przygodzie. Nie wolno ślepo dążyć do celu, bo można by wiele stracić. Dzięki takiemu podejściu poznałyśmy wielu Gruzinów, którzy pokazali nam niesamowite miejsca jak Mtirala National park niedaleko Batumi, rzekę Zhinvali gdzie miałyśmy okazję popływać na kajakach i raftingować, czy Lagodeghi.
Podczas pierwszej podróży jeden Gruzin zapytał mnie czy umiem już powiedzieć czym jest Gruzja. Po 50 dniach życia tutaj mogę spróbować. Gruzja jest dla mnie synonimem gościnności, która czasami potrafi zmienić się w nachalność, miejscem gdzie nieustannie się tańczy i śpiewa, gdzie każdy wieczór z Gruzinami wypełniony jest sytością i tradycyjnymi potrawami, krajem gdzie nie ma miejsca na przejmowanie się (a już na pewno nie ekologią), gdzie każdy, mimo otaczającej biedy stara się żyć najpełniej jak potrafi. Jest to miejsce tak różnorodne, że każdych kilkanaście przejechanych kilometrów pokazywało nam zupełnie coś innego - od biedy i zniszczeń wojennych w małych miejscowościach, aż do przepychu cywilizacji w Tbilisi. Można tu spotkać zafascynowanie kulturą europejską i ciągły wpływ kultury azjatyckiej, objawiający się w podejściu do związków jak i "kucanych" toaletach.
Ale jest to przede wszystkim miejsce piękne, często niedotknięte jeszcze przez człowieka.
Monika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz